Rodzić godnie

Szukając tytułu dla tego posta pierwsze co przyszło mi do głowy to "rodzić po ludzku".
Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że wyrażenie to wcale nie jest najtrafniejsze, bo czy błędy (lekarskie) nie są ludzkie, czy zły humor (położnej) nie jest ludzki?
Czasem, gdy przyglądam się temu co dzieje się dookoła, zauważam również jako zjawiska ludzkie chamstwo, agresję, chciwość i wiele wiele innych. W każdym więc szpitalu rodzi się  w pewnym sensie po ludzku, niestety nie w każdym jest godnie i pięknie.
W ludzkiej (a może tylko polskiej) naturze istnieje również tendencja do opisywania złych doświadczeń, nieprzyjemnych zdarzeń. Wiem, że pewien standard powinien być normą (więc po co o tym pisać?), ale niestety w XXI wieku nadal dzieje się w szpitalach zbyt wiele złego, więc to co dobre należy chwalić i promować.

Oto nasza historia, piękna i godna.
Wszystko zaczęło się w nocy z 19 na 20 lipca 2013 roku. Cztery tygodnie przed "biologicznym" terminem porodu, dwa przed zaplanowanym trzy dni wcześniej terminem cięcia cesarskiego. Lauruni chyba zrobiło się za ciasno i postanowiła za siebie i siostrę, że to już czas.
Nim niedoświadczona mama zorientowała się, że odchodzą jej wody, a pobolewanie brzucha to nie jest skutek zjedzonego wieczorem chilli con carne, tylko skurcze porodowe, minęły dobre dwie godziny.
Do szpitala docieramy po szóstej, chwilkę trwało nim pojawia się położna, aby nas przyjąć.
Podczas załatwiania wszelkich formalności, bez przerwy ma na uwadze, aby lekarz pojawił się jak najprędzej.
Po badaniu lekarskim dostałam polecenie - niech pani nie wstaje i czeka na wózek (czuję się ogólnie bardzo dobrze i nie widzę potrzeby "wożenia się"). Na porodówce KTG, K. cały czas przy mnie. Jakieś 20 minut od przyjęcia na oddział zawożą mnie na salę operacyjną. Tam wita mnie dwoje anestezjologów. Z ich rozmowy wnioskuję, że jako ostatnia załapałam się na nocną zmianę. 15sty poród w tę noc, a cała ekipa dokonuje wszelkich starań, abym wiedziała co się ze mną dzieje, nie wpadła w panikę i zachowała dobry nastrój.
7:31 - Pani Kasiu! Jest pierwsza córeczka! W sali rozległ się płacz. - Płacze, oddycha! Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.
- Piękna, zdrowa, 10/10
7:34 - Pani Kasiu! Jest i druga córa! Teraz w sali słychać już mały, dwuosobowy chórek. - Boże! Dziękuję!
- Tu też wszystko dobrze, 9/10, ale niech się Pani nie martwi, to tylko za skórkę.
- To co? Pokażemy je Pani na chwilę i jedziemy do Taty się ważyć i mierzyć.
Kolejno podchodzą do mnie dwie położne, a ja ze szczęścia najchętniej wyskoczyłabym z tego łóżka.
pierwsze wspólne zdjęcie
Pierwsze spojrzenie, dotyk, całus w czółko i walka z łzami. - Kaśka nie płacz, bo zaraz ci je zabiorą i Ich przez te łzy nie zobaczysz! - powtarzam sobie.
Tak bardzo chcę, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła. Skończyła się jednak - życie!
Dziewczynki jadą przywitać się z Tatusiem, a ja cierpliwie czekam, aż doprowadzą mnie do porządku.
Kiedy tylko wyjeżdżam z sali operacyjnej, widzę, że czeka już na mnie wzruszony K. Zostajemy chwilę sami. Pierwszy raz razem - jako rodzice.
Później sala pooperacyjna. Kilka godzin bez Dziewczynek, które ogrzewają się w otwartym inkubatorze. Położne zaglądające co chwilę, pytające, czy wszystko jest ok. Gotowe do pomocy w każdej chwili. W końcu otwierają się drzwi, a tam przed położną wózeczek z dwoma zawiniątkami. Położna delikatnie kładzie Laurę z mojej lewej strony, Nikę z prawej. I tak już jesteśmy razem do końca dnia, z pierwszymi próbami przystawiania do piersi.
Wieczorem  Dziewczynki jadą spać na noworodki, a mnie czeka najtrudniejszy moment całego pobytu  w szpitalu - pionizowanie.
Położna tłumaczy co się będzie ze mną działo i miło, acz stanowczo dopinguje do tego by wstać. Czuję jakby stado gryzoni dorwało się do mojego brzucha. Przed oczami milion gwiazd. K. z położną stoją na przeciwko mnie i wachlują, czym tylko się da, żebym miała dopływ tlenu.
- Pani Kasiu, da pani radę przejść do sali obok? - ja? przejść? do sali obok?
- Nie dam.
- Na pewno?
- Na pewno!
- Dobra, i tak jest pani dzielna, zaraz przywieziemy wózek.
Pierwsza noc. Dzieciątka moich salowych koleżanek kwilą co jakiś czas, a ja prawie bez ruchu próbuję spać, by nabrać sił na kolejny dzień.
Wczesnym rankiem przyjeżdżają do mnie znów Moje Królewny.
Położna tłumaczy jak wyglądała noc, że przewinięte, że nakarmione i że co trzy godziny mamy spacerować na noworodki po mleko, bo chudziny i dokarmiać je trzeba.
K. też jest bardzo wcześnie, przed obchodem i przed oficjalnym czasem odwiedzin - położne z uśmiechem na twarzy mówią, że to jeszcze nie czas, ale wiedzą doskonale, jak pomoc Taty jest nam potrzebna, więc przymykają oko na regulamin.
Dzień mija rodzinnie i bardzo szybko.
Wieczorem trudna decyzja.
- Pani Kasiu, zostawiamy Dzieci?
Tak bardzo chciałabym je mieć przy sobie bez przerwy, ale dziś jeszcze nie dam rady sama. Wstanie z łóżka zajmuje mi jeszcze za dużo czasu, za dużo energii.
- Tak bardzo bym chciała, ale jeszcze nie dziś...
- Dobrze, rozumiem - powiedziała położna, bez złości, bez pogardy.
druga doba
Kolejny poranek. Chcę zdążyć po Dziewczynki sama. Idę pod prysznic, wychodzę, rozwieszam ręcznik, a tu nadjeżdża najpiękniejszy wózeczek. Nie zdążyłam, ale czuję, że ten dzień będzie już dużo łatwiejszy od poprzedniego.
Znów co trzy godziny dreptamy po mleko. Tym razem już z wypożyczonym osprzętem do laktatora. Co 3 godziny siedzę w pokoju laktacyjnym pół godziny i odciągam po kilka kropel pokarmu.
- Pani Kasiu, cierpliwości. Pokarm się pojawi, a teraz, choćby po tej kropelce będziemy dodawać do butelki.
Nadeszła pierwsza wspólna noc. - Będzie dobrze, przecież Dziewczynki cały czas śpią i tylko co 3 godziny muszę je budzić, żeby je nakarmić.
Nastawiam budzik. Drzemka co 3 godziny. Po 1,5 godziny niespodzianka. Nikola dołączyła do chórów anielskich śpiewających na oddziale.
Poprzytulać się musi - pomyślałam - przecież nie może być głodna! Jadła 1,5 godziny temu.
Po oddziale przechodzi położna - Anioł Kobieta. Wchodzi do rozpłakanej sali, a kiedy ją opuszcza - dookoła cisza jak makiem zasiał.
- Mamo, przecież to Dzieciątko jest głodne!
Jedziemy do domu!
- Jak to? Przecież jadła 1,5 godziny temu!
- Mamo, mama spojrzy na piąstkę. Ssie?
- No ssie.
- No to przystawiamy do piersi.
I przystawia, i choć boli jak diabli to ssie, a jak nie chce dalej to położna pokazuje kolejne "triki", żeby chciała. Kolejna cierpliwa, bez pretensji, że młoda mama nie wie, jak zabrać się za coś, co dla położnych jest proste jak drut.
Rano okazuje się, że możemy iść do domu. Na codziennej wizycie u neonatologa pani doktor tłumaczy, jakie badania jeszcze przed nami, po co one i dlaczego mamy się nie stresować. Nim na moich rękach pojawił się wypis, pani doktor pojawia się z informacją, że już nas na te wszystkie wizyty w przyszpitalnej przychodni umówiła i że sami musimy się zająć tylko USG bioderek. Ja przeżywam szok!
Kto normalny załatwia za pacjenta terminy wizyt?
Przyjeżdża po nas K. ma nieco złe wieści. Był w kilku aptekach i nigdzie nie ma "na już" naszego mleka dla wcześniaków. Położna wyciąga z szafki kilka buteleczek - Do jutra Wam wystarczy.
Dziękujemy. Serdecznie dziękujemy za wszystko. Wszystkim.   

Szpital nie jest prywatną kliniką, mojego lekarza prowadzącego akurat nie było i nie mamy w nim żadnych znajomości.








 

5 komentarzy:

  1. niesamowite...jestem w szoku po tych wszystkich ostatnio przeczytanych przykrych porodach ( w tym moim niestety). Gratuluje zatem takiego porodu, marzenie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. miło przeczytać takie pozytywne wspomnienie :) u mnie nie też nie było tak miło, ale życzę takich wspomnień każdej mamie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również miałam super poród. Pobyt w szpitalu (prawie 3 tyg) wspominam bardzo pozytywnie, a lekarze i pielęgniarki życzliwi i tacy ludzcy. No może poza jedną małą wredną położną, ale bywa ;-)
    My również mleko dla wcześniaków musieliśmy zamawiać albo jeździć po kilkunastu aptekach żeby kupić kilka buteleczek. Maluchy jadły bebilon nenatal. Pozdrawiamy! :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas poszukiwania były dokładnie tego samego mleka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne narodziny, wspaniały miałaś pobyt w szpitalu - zazdroszczę :-) a córunie wyglądają cudnie, aż łza się w oku kręci..

    OdpowiedzUsuń