Matka-nie-lwica

Siedzę przed tv. W wiadomościach kolejna smutna historia. Zapłakani rodzice, szpital, który odmówił przyjęcia dziecka na oddział i tragiczne, nieodwracalne skutki tej decyzji.
Wkurzam się na ten nasz cały nfz, współczuję rodzicom, ale też dziwię się. Dlaczego ta matka nie walczyła?! Matka powinna być jak lwica! Walczyć o dziecko, o miejsce w szpitalu i nie dać się zbyć!

źródło:http://www.tapeciarnia.pl/tapety/normalne/142242_lwica_z_mlodymi.jpg

Czwartkowe popołudnie, Dziewczyny drugi dzień z rzędu wysoko gorączkują -  tendencja wzrostowa. W poniedziałek było szczepienie - okrzyknięte złą sławą MMR. Dr google, doktorem google - postanowiłam jednak zapytać u źródła, ile to może jeszcze trwać i kiedy zacząć panikować.
- Od kiedy gorączka?
- Od wczorajszego wieczora
- Minęło ponad 48 godzin od szczepienia?
- Minęło
- Proszę przyjechać! Za późno na reakcję poszczepienną, a temperatura już trochę za wysoka...

Przebieramy się i jedziemy.
Pani doktor dość zaniepokojona. Na reakcję poszczepienną niby za późno. Temperatura wysoka u obu na raz. Trzydniówka u Nikoli raczej wykluczona.
- Wysypka na ciele jakaś jest?
- U Laury podczas przewijania zauważyłam coś dziwnego na nóżce.
- Kiedy się to pojawiło
- Jakąś godzinę temu, myślałam, że odgniotła podczas spania....
- Niepokoi mnie to...u drugiej to samo?
- Nie
- Dobrze, w takim razie z Laurą pojedziecie do szpitala.
Kiedy usłyszałam słowo szpital, w głowie pojawiło się tysiące pytań, lęków i wątpliwości.
Przecież jest jeszcze Nika!

Jedziemy do najbliższego szpitala dziecięcego.
W głowie kołacze mi tylko "byle to znikło, byle to znikło, byle to znikło..."
W szpitalu informują nas, że na oddziale niemowlęcym nie ma już miejsc.
Nie krzyczę, nie wrzeszczę, nie awanturuję się.
Proszę tylko o telefon do innego szpitala, żebyśmy nie jechali na marne.
Leki przeciwgorączkowe zaczynają działać, więc w Dziewczyny zaczynają wchodzić nowe siły.
Najchętniej rozbiegłyby się po całym SORze.
Lekarz informuje nas, że możemy jechać do innego szpitala.
Moje myśli są już dużo spokojniejsze "to na pewno zniknie, to na pewno zniknie, to na pewno zniknie..." 
Na izbie przyjęć wiedzą już, że my to my.
- Proszę wejść, zmierzymy temperaturę.
Pielęgniarka przykłada Laurze termometr...ufff 37!
- K, opuść jej proszę Cię te spodenki! Ja muszę zobaczyć, czy to znikło!
Nie ma! Po czerwonym marmurku na nodze Laurki został tylko łagodny, różowy ślad. Pojedziemy do domu!
Lekarz bada obie Maliny, stwierdza, że nie ma potrzeby hospitalizacji, że możemy spokojnie jechać do domu. Dostajemy kartę odmowy przyjęcia do szpitala.
Szczęśliwi, uśmiechnięci wracamy do domu.

W samochodzie rozmyślam o tych matkach-nie-lwicach! Jestem jedną z nich. Jestem matką-nie-lwicą, dla której fakt, że jej dziecko nie musi zostać w szpitalu oznacza, że wcale nie jest z nim źle! Tak, jak zapewne tamte matki, dostałam ogromną nadzieję, że niebawem wszystko wróci do normy.
Dostałam również kolejną życiową naukę, aby nie oceniać innych ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz