Dlaczego mówię do Dzieci jak do dorosłych

"Po co ty się tyle nagadasz? Natłumaczysz? - on i tak jeszcze nic z tej twojej gadki nie rozumie!"
Zasłyszane na spacerze zdanie, dało mi troszkę do myślenia.

Od narodzin Dziewczynek mówię do nich jak do dorosłych.
Nie chodzi mi tu o styl mówienia, bo on zawsze jest inny (pamiętam kiedyś, że podczas dyskusji na zajęciach z psycholingwistyki zapytaliśmy naszego wykładowcę, czy próbował mówić kiedyś do swojego dziecka tonem jak do dorosłego - odpowiedź brzmiała "Próbowałem. Piotruś się popłakał!"). Chodzi mi przede wszystkim o treść.
Od pierwszych dni, kiedy kichały mówiliśmy im "Na zdrowie".
Zawsze, kiedy podaję im chrupki/zabawkę mówię "proszę".
Proszę, żeby były troszeczkę ciszej, kiedy rozmawiam przez telefon, żeby cierpliwie zaczekały na jedzonko, żeby aż tak bardzo się nie wierciły podczas przewijania.
Dziękuję im za każdym razem, kiedy te moje prośby choć po części spełniają.
Przepraszam zawsze, kiedy nawalę. Wczoraj po spacerze, kiedy Dziewczynki były już ewidentnie głodne, stłukłam miseczkę z obiadkiem dla Laury. Widziałam z jaką radością patrzy, jak zbliżam się z tą miseczką i nagle trzask! Obiadku nie ma. Przeprosiłam ją bardzo, poprosiłam o chwilkę czasu, żeby przygotować jej inny posiłek i ku mojemu zdziwieniu - cierpliwie czekała.
Tłumaczę im wiele rzeczy. Tłumaczę Laurce, że nie musi oddawać każdej zabawki Nikoli, a Nikoli, żeby nie zabierała wszystkich zabawek Laurce. Mówię, co będziemy teraz robić i dlaczego, kto nas odwiedzi, kogo my odwiedzimy.
Może Dziewczynki niewiele jeszcze z tego wszystkiego rozumieją, ale z każdym dniem z pewnością więcej i więcej.
Bo czy jest jakaś cezura w życiu małego człowieka, od kiedy zaczyna rozumieć? Wg mnie proces ten budowany jest już od urodzenia, ba nawet wcześniej (do Dziewczyn w brzuchu też mówiłam!).
Im więcej i lepiej będę do Nich mówić, tym większe szanse, że nie będę musiała w przyszłości uczyć ich pewnych zachowań, że w krew wejdą im słowa magiczne, a pozostałe pozwolą lepiej zrozumieć otaczającą Je rzeczywistość.

3 komentarze:

  1. dobrze robisz! Moja córa pewnie nie rozumie połowy przekazu, ale też do niej gadam jak do dorosłego. Nie uznaje używania "dziecięcego języka", bo złe to złe,a nie jakaś np. zia-zia :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Bardzo dobrze, że mówisz do nich normalnie. Mają większe szanse na prawidłowy rozwój inteligencji społecznej! My też (tak samo - od brzuszka) rozmawiamy z synkiem, jak z dorosłym. A co najciekawsze, kiedy mu tłumaczmy różne rzeczy, on z ciekawością się w nas wpatruje. Słucha uważnie.
    Też mówimy "na zdrowie". Mówimy "Dzień dobry" i mówimy "Dobranoc". A także "Przepraszam", kiedy przypadkiem nawet coś zrobimy przy nim nie tak.

    Dzieci uczą się od maleńkości. I, tak, jak piszesz, tak naprawdę nie wiadomo do końca, kiedy zaczynają łapać, o co nam, dorosłych chodzi.

    Strasznie mnie denerwuje, kiedy słyszę, jak ktoś zwraca się do naszego synka takim językiem niektórych dorosłych do dziecka, ja to nazywam "ciumcianiem"... Moja mama tak robiła, aż ją upomniałam kilka razy i teraz mówi normalnie. Ale pewnie jeszcze nie jedna osoba "becie plosiła o cos albo siukala ciekos".... ;)

    OdpowiedzUsuń