Byle do piątku...

Cały czas łapię się na tym, że czekam na weekend.
Dość to irracjonalne, bo K od zawsze pracuje niezależnie od weekendów, a dla mnie można by rzec sobota jest każdego dnia. W głowie jednak odliczam dni tygodnia z utartą od lat tęsknotą - byle do piątku...
W końcu nadchodzi ten upragniony piątek i co? I nic!

źródło: http://im.fun.net.pl/w/2/7/27891.jpg

Od kilku dni, jest ze mną jeszcze gorzej. Już od samego rana myślałam "byle do wieczora"!
Dziewczyny raczkują, ząbkują, wspinają się na wszystko - generalnie jest wesoło.
A ja?  Tak, zaczynam być zmęczona - niektórzy pewnie zacierają ręce - tak cwaniakowała z tymi bliźniętami, wiecznie zadowolona i uśmiechnięta, w końcu widzi jak życie wygląda!
A życie wygląda w dużej mierze tak, jak sami je sobie wykreujemy.
Nie godzę się jednak na siebie w takim wydaniu - nadąsaną i czekającą, aż w końcu nadejdzie koniec dnia, bo to w końcu jest mój dzień! Moje życie staje się o ten dzień krótsze i uboższe, bo zamiast przeżyć go w pełni, ja staram się go przetrwać.
Wczoraj wieczorem, patrząc na śpiące Maliny pomyślałam sobie "Hola! Kaśka - koniec z tym!"

Nie można żyć byle do weekendu, byle do świąt, byle do wypłaty, byle do wieczora i ostatecznie byle jak!

1 komentarz:

  1. Masz rację! Ja lubię weekendy bo wtedy jesteśmy wszyscy w trójkę razem i jest łatwiej, ale najbardziej to czekam aż np. synek zacznie chwytać zabawki do rączki, aż polubi spanie w łóżeczku, czekam na pierwsze wycieczki i kolejne umiejętności. Jednak najważniejsze to czerpać jak najwięcej z każdego dnia :-)

    OdpowiedzUsuń