Nowa ścieżka

To miał być post o drodze jako metaforze życia. To miał być post o tym, że czasem warto wybrać ścieżkę w nieznane, by odkryć coś nowego, pięknego. To będzie post o dzisiejszym spacerze!

Hugoberg: http://mw2.google.com/mw-panoramio/photos/medium/15562224.jpg


Tak, wybrałam się w nieznane. Skręciłam po raz pierwszy w ścieżkę, która wołała mnie już od pewnego czasu, ale jakoś nigdy nie miałam odwagi w nią skręcić. Dziś w końcu na niebie pojawiło się Słonce, a ja pełna zapału postanowiłam sprawdzić dokąd owa ścieżka mnie poprowadzi.
Początkowo zachwyt. Nie miałam pojęcia, że tak blisko nas znajduje się las. Zielone płuca w środku śląskiej aglomeracji. W mojej głowie pisał się już post - Odważ się podążać nieznanymi drogami! Można odkryć piękno, które jest tak blisko! Może w życiu też tak warto? Rozważam nad literaturą drogi, i jakie to piękne i jakie prawdziwe...
Kończy się asfalt, zaczyna leśna dróżka - idę. Ptaki śpiewają, promienie słoneczne skaczą wesoło po zielonych liściach, trawa pachnie, ptaki śpiewają, Maliny śpią, aż trudno uwierzyć, że kilkaset metrów stąd jeżdżą samochody, a robotnicy w hucie wytapiają ciężkie metalowe rury. Drodze trzeba zaufać, nie wiem dokąd mnie poprowadzi, ale jest taka piękna!
Nagle dróżka się kończy, a przede mną dosyć stroma góra. Nie chciałam się wracać, ale trudno - trzeba mierzyć siły na zamiary! Wróciłam się, a po kilku metrach oczom mym jawiła się kolejna ścieżka. Czasem trzeba zrobić kilka kroków  w tył, aby odnaleźć nową drogę (kolejna złota myśl niczym z ciasteczka z wróżbą!)
Dosyć stromy zjazd. Zaparłam się sprowadziłam wózek, przejechałam przez kładkę i...podjazd. Odwracam się - nie ma odwrotu. Sama nie dam rady przepchać ponad 30kg przez te strome wertepy, muszę gnać do przodu. Przez moment zwątpienie, wózek zablokował się przy podjeździe, lecz cofnąć się nie ma szans (niczym tonąca w "Ruchomych piaskach"). W głowie tylko myśli "Kaśka, musisz dać radę! Nie zostaniesz tu z Dziewczynami i tylko ich nie wywal!" Poszlo! Udało się! Jesteśmy na górze!
Ścieżka robi się coraz bardzie błotnista, las coraz gęściejszy. Nagle z lewej strony widzę jakiegoś faceta na rowerze. Znowu głupie myśli "A co jak to jakiś zboczeniec? Żywego ducha dookoła! Nie, może jak zobaczy, że jestem z dziećmi to da spokój! A co jak zboczeniec pedofil?" facet pojechał w drugą stronę. "Uff, uczciwy! Szkoda, że pojechał w drugą stronę, bo jak się w tym błocie zaklinujemy to nie będzie miał nam kto pomóc!"
Boję się spojrzeć na telefon (bo co ja zrobię, jak się serio zakopiemy w błoto, a zasięgu nie będzie?)
Dlaczego nie chodzę na spacery z Dziewczynami przygotowana jak na wojnę? Mam przy sobie tylko coś do picia i chusteczki!
Dobrze, muszę zaufać drodze. Pot leje mi się po czole. Z mozołem pcham wózek. Przestaję się bać, bo co mam zrobić? Muszę pchać do przodu, póki droga przede mną. W końcu z oddali słyszę samochody. Jest nadzieja! Po kilkunastu metrach wyłania się jakiś dach! Jest! cywilizacja!
Droga. Patrzę na znaki drogowe, a ja jestem w sąsiednim mieście! I to nie tym, którego się spodziewałam!
Wyciągam telefon, resztki mojego internetu mówią mi, że jestem 3,5km od domu (Panie, dzięki Ci za dzisiejszą technologię! I pomyśleć, że kilka dni temu chciałam wywalić telefon i laptopa przez okno!). Na czuja, ciśniemy miastem, cywilizacją, wśród ludzi!

Kolejny raz w nieznane wybiorę się z moim K. Razem jakoś będzie raźniej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz