Baby blues, czyli gdzie się podział Vivaldi!

Trzecia doba po porodzie. W końcu możemy jechać do domu.
Za oknem pełnia lata. Słońce nad katowickim szpitalem świeci niczym nad śródziemnomorskim kurortem.
Błękit nieba zachwyca swoją czystością. W końcu można zaczerpnąć łyk świeżego powietrza.
Patrzę na K, który w każdej ręce trzyma fotelik samochodowy z naszymi Pociechami i widzę czystą równowagę.
W duszy gra - istna Wiosna Vivaldiego! Nic nie może zagłuszyć tej harmonijnej melodii w moim sercu -jestem tego pewna!


źródło:http://www.toonopedia.com/babyblue.jpg
Pierwszy zgrzyt
Gra mi ten Vivaldi i w domu. Ah, jakże pięknie gra! Patrzę na śpiące Maliny, uśmiecham się i nagle, jakby ktoś paznokciami po tablicy przejechał! Cóż to? Ja przecież jestem najszczęśliwsza na świecie! Dawać Vivaldiego!
Jest! Znów harmonijne skrzypki. Jak mi dobrze - łzy szczęścia cisną się do oczu. Cisną się te łzy i znów zgrzyt! Łzy ciekną po policzkach - w duszy coś nie tak.
Boże, dopadło i mnie - myślę sobie. Jak to jest możliwe? Miałam należeć do tych 20% kobiet, które panują nas swoimi hormonami! Całą ciążę byłam normalna! No, może poza dwoma incydentami! Raz popłakałam się, kiedy siostra powiedziała, że ma inne plany i nie wybiera się ze mną na wycieczkę po IKEA (szybko jednak zmieniła zdanie, kiedy zobaczyła mnie zalaną łzami w kuchni, gdzie chciałam przeczekać "atak"), a kolejnego razu dokładnie nie pamiętam. W każdym razie, jak na ciężarną byłam wyjątkowo opanowana, więc baby blues miał ominąć mnie szerokim łukiem.
Trzy głęboki oddechy i "Vivaldi" z pewnością powróci. Uff...udało się.

On zna tę melodię...
Dziewczyny śpią, a my spokojnie możemy siąść do obiadu.
Rozmawiamy, o Dzieciach, o naszych obawach. K zwrócił mi na coś uwagę - było to na tyle nieistotne, że dziś nie jestem w stanie przypomnieć sobie o co chodziło.
- Tak! Bo Ty uważasz, że jestem złą matką! Sam wszystko najlepiej potrafisz! - ryk. Łkam jak szalona. Potok łez sunie po moich policzkach. No to już po obiedzie.
- Kochanie, masz baby blues...
- Nooo - jęczę zawstydzona i zaryczana. Po chwili zaczynam się histerycznie z siebie śmiać.
K podchodzi do mnie, przytula. Jak dobrze, że i on ma świadomość tego, co się ze mną w tej chwili dzieje.
Drogie Panie - jeśli przez moment zastanawiałyście się, czy warto iść na szkołę rodzenia i zabrać ze sobą swoich facetów, odpowiadam- warto! Ten moment dał mi to do zrozumienia chyba najdobitniej.
Mój Mąż ma świadomość, że zachowuję się jak wariatka i nie każe mi się uspokoić, stuknąć w głowę, czy iść się leczyć, a przytula mnie i wspiera. Musimy to przetrwać - obydwoje.
Nie wiem sama, kto w owym momencie ma się gorzej. Mężczyzna, który nie wie, czego w danym momencie może spodziewać się po swojej kobiecie, czy kobieta, która kompletnie nie wie, co będzie się z nią działo!
Totalny emocjonalny rollercoaster. Tym trudniejszy do przetrwania, im bardziej opanowaną osobą jest się na co dzień.

W poszukiwaniu rytmu
Co robić? Jak pozbyć się tych ryków, zgrzytów, jęków?
Najprostszą metodą jest przeczekać - baby blues nie trwa całe szczęście całe wieki (jeśli trwa, należy skonsultować się ze specjalistą -  to nie jest żart!). Przeczekując oczywiście trzeba żyć i starać się cieszyć najmniejszą drobnostką.
Pamiętam jak stałam w kuchni przy zlewie, znów łzy ciekły bez powodu
- Co się stało?
- W sumie to chyba nic, ale wiesz co? Nogi ogoliłam! Udało mi się! - i przez łzy przebił się uśmiech :)
I to co najważniejsze - świadomość. Świadomość tego, że ta fałszywa melodia jest normalna, i że spadek nastroju nie czyni z kobiety złej matki!

Jeśli macie jakieś inne sposoby na tę melodię - podzielcie się! Mogą przydać się potomnym!

2 komentarze:

  1. Ja też myślałam, że baby blues mnie nie dopadnie - myślę sobie "czemu miałabym płakać", hehe no i dopadł mnie. A najlepsze lekarstwo? To wspierający mąż po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też to przeszłam...Gdyby nie mąż pewnie nadal bym płakała po kątach...

    OdpowiedzUsuń